W 1970 roku Hunter S. Thompson, legendarny pisarz i dziennikarz, kandydował na szeryfa w Hrabstwie Pitkin w Colorado. W szranki stanął naprzeciw miejscowych policjantów. Wśród jego postulatów była m.in. zmiana Aspen na Fat City czy zakuwanie nieuczciwych dilerów w dyby i wystawienie ich na widok publiczny.
To era Nixona, czasy wojny w Wietnamie, koniec kolorowych i hipisowskich lat 60. Wkraczamy w Amerykę bardziej policyjną, paranoiczną, konserwatywną. Poszukiwania amerykańskiego snu zakończone przełomową książką Lęk i odraza w Las Vegas jeszcze przed Thompsonem. Na razie wyścig wyborczy, prawdziwe święto demokracji.
Reżyser Bobby Kennedy III zekranizował właśnie ten krótki epizod. Jest także scenarzystą filmu. Widać, że nie było tutaj dużego budżetu. W obsadzie brak wielkich nazwisk, film rozgrywa się w kilku pomieszczeniach i na dworze, jest kameralny. W główną rolę wciela się Jay Bulger, którego — przyznaję — nigdy wcześniej nie widziałem. To trzeci po Billu Murrayu (Tam wędrują bizony) i Johnnym Deppie (Las Vegas Parano, Dzienniki rumowe) aktor grający Thompsona. Bulger błyszczy, ba, sprawia wręcz, że reszta obsady zanika, jest ledwie tłem, żadna inna rola nie zbliża się nawet tam, gdzie dochodzi główna. Jego rola dobrze oddaje ducha Thompsona, nie jest przeszarżowana, chociaż oczywiście Hunter pozostaje tutaj i ekscentrykiem i kolorowym ptakiem.
Twórcy wpadli na kilka interesujących konceptów, które nie każdemu mogą przypaść do gustu, mnie jednak kupiły (chociaż równie dobrze może to być zasługa marihuany palonej podczas seansu).
Po pierwsze, reżyser przyjął ciekawą konwencję. Większość zrealizowana jest jak film dokumentalny z lat 70. Mamy zatem specyficzny filtr, zbliżenia na twarze rozmówców, przebitki do lokalnych wiadomości czy szybkie sekwencje wywiadów z ludźmi, co nadaje prowadzonej kampanii nieco dynamiki. Film zyskuje dzięki temu nie tylko swój retro wygląd, ale także daje wrażenie niejako filmu w filmie oraz odrobinę realizmu. Być może bez tego zabiegu film z tak niskim budżetem miałby wiarygodność filmu porno, kto wie.
Druga rzecz to sama postać Huntera S. Thompsona. Co prawda nadal jest on pijącym piwo, zażywającym narkotyki i ćmiącym Dunhille dziennikarzem, gwiazdą magazynu Rolling Stone, jednak mam wrażenie, że nacisk padł tutaj na ukazanie go jako amerykańskiego patrioty, w sensie ścisłym, jako miłośnika obywatelskich swobód i wolności, jakie daje amerykańska konstytucja. Thompson cytuje tutaj Jeffersona, napomina policjantów, że tarcze na odznakach symbolizują ochronę, nie prześladowania oraz jest głęboko zaniepokojony zanieczyszczeniami spuszczanymi do pobliskiej rzeki. I to właśnie ekologia jest punktem zapalnym, który każe mu przetestować demokrację i reprezentować tzw. Freak Power.
To ciekawy kontrast do Huntera z Las Vegas Parano, który — mam wrażenie — był tam bardziej naćpany, a film miał w sobie mniej Ameryki, a więcej substancji niż w książce. Film Gilliama jest oczywiście genialny, jednak jest raczej sekwencją różnych tripów, a w mniejszym stopniu analizą ówczesnej Ameryki (choć ten wątek oczywiście nadal jest obecny).
Fear and Loathing in Aspen taki film od fana dla fanów. Pokazuje, że pierwszą naturą Thompsona zawsze będzie/było pisanie i dziennikarstwo. Gdy nieoczekiwanie zdradza plany swojego sztabu w ogólnokrajowym artykule, wspomina tylko, że przecież nikt nie będzie chciał tego czytać, gdy już przegra. Nie będzie zatem czekał z publikacją na wyniki. Zapewnia to miastu wizytę rozmaitych przyjezdnych, mediów i obserwatorów.
W jednej ze scen na spotkaniu z redaktorem wspomina, że ma pomysł na historię o poszukiwaniu amerykańskiego snu. My już wiemy, że stanie się ona Lękiem i odrazą w Las Vegas. Wiemy, że Thompson napisze ją w ciągu 1971, a wyda rok później. Twórcy z epizodu w Aspen chcieli, miałem wrażenie, uczynić niejako prolog do Las Vegas. I to delikatnie zgrzyta, gdyż Thompsona te wybory niejako zmienią i do Nevady pojedzie on trochę inny. Po przegranych wyborach miał powiedzieć: “jeśli nie możemy wygrać w Aspen, to nie wygramy nigdzie”. Podobno był także zdumiony, jak głęboko w społeczeństwo amerykańskie wrośnięty jest konserwatyzm. To wtedy zacznie się poszukiwanie załamania słynnej fali, amerykańskiego snu i tego co i kiedy zamordowało lata 60. i ducha tamtych czasów.
Hunter S. Thompson odebrał sobie życie w 2005 za pomocą pistoletu. Sam wspominał o samobójstwie od czasu do czasu, zresztą wielbił Hemingwaya. Niektórzy twierdzą, że lata nadużywania kokainy i alkoholu wpędziły go w głęboką depresję. Inni z kolei mówią, że to zamachy na WTC, które odmieniły USA. Thompson miał widzieć w nowej wojnie zapowiedź drugiego Wietnamu, a w mariażu Republikanów i wojskowych wstęp do nowego państwa policyjnego, a przynajmniej znacznego ograniczenia swobód obywatelskich (co niejako się stało).
W filmie jest scena, gdzie pędzący motocyklem Thomson wymienia zagrożenia czyhające na amerykańską demokrację. Co nieco przerażające, wiele tych rzeczy (jak na przykład zgarnięcie z ulicy i zamknięcie kogoś bez procesu) dzieje się na naszych oczach. 50 lat później ziszcza się zatem amerykański koszmar Thomsona. Nie wiem, co napisałby o Ameryce Trumpa, ale jestem pewien, że nienawidziłby jej równie żarliwie, co tej Nixona.
Jeśli podobał ci się ten tekst, możesz postawić mi symboliczne piwko.